Logo Byczyny

Lokalizacja szkoły

Internat "Julia" przy zespole szkół nr 4

Partnerski Program British Council dla instytucji Addvantage

Dolnośląski program policyny ALFA

Certyfikat "Wiarygodna szkoła"

Invest Park- współpraca

Projekt "Polacy na kresach" - odnowa polskiego, przedwojennego cmentarza przez uczniów

Szkoła nauki jazdy

Karta szkolna

Ogólnopolska akademia programowania

Dolnośląska społeczna akcja "Mogiłę pradziada..."

Projekt zabłyśnij talentem

Projekt modernizacji szkoły

Wałbrzyski Ośrodek Kultury

Bezpłatna gazeta 30 minut

 

Dzień Otwarty 20.04.2024

 Była ciepła noc. Na wałbrzyskim dworcu głównym panowała przyjemna, przesycona pełną oczekiwania wrzawą, atmosfera. Na zwykle opustoszałym peronie zgromadziła się spora grupa ludzi: młodzież, rodzice, nauczyciele. Wszyscy mieli tylko jeden cel: powitać przybywających z Niemiec uczestników wymiany.

 My, uczniowie, wiedzieliśmy dokładnie, kogo się spodziewamy, wszak spędziliśmy w ich gościnie cały tydzień ubiegłego roku, przełamując bariery językowe i zgłębiając kulturę. Większe zaskoczenie miało spotkać rodziców, którzy poznali naszych przyjaciół tylko na zdjęciach.

 Naraz wszystkie swobodne rozmowy ucichły. Tłum zaczął nasłuchiwać. Dudnienie pociągu stawało się coraz wyraźniejsze, aż zahamował na peronie. Ktoś krzyknął „widzę ich!” jeszcze zanim lokomotywa zupełnie się zatrzymała. Rzeczywiście – nasi Niemcy byli w przedostatnim wagonie.  Zbierali się do wyjścia.

 Kiedy zaczęli wysypywać się na peron, wybuchło prawdziwe zamieszanie. Każda rodzina chciała jak najprędzej dopaść swojego Niemca i zabrać go do domu. Ja również przyłączyłam do pchającego się tłumu. Dzięki przewadze, jaką dawał mi wzrost, wypatrzyłam w końcu Laurę i Lisę – dwie dziewczyny, które miałam zabrać pod swój dach. Gdy udało nam się do siebie dotrzeć, uściskałyśmy się serdecznie i zabrałam je do samochodu. Tata pomógł zmęczonym dziewczynom targać walizki. W samochodzie, podczas trwającej przeszło 20 minut drogi do Mieroszowa, rozmawiałyśmy niewiele. Kilka zdań o podróży, planach na następne dni i kolacji czekającej w domu. Ja po angielsku, tata, ku radości Niemek, po niemiecku.

 W domu uniknęliśmy  niezręcznych chwili ciszy i przestępowania z nogi na nogę w akcie desperacji „co by tu powiedzieć”, bo dziewczyny były bardzo zmęczone – i nic dziwnego: PKP wyczerpuje. Po pospiesznej kolacji złożonej z pizzy i gali prezentów przywiezionych przez gości, Niemki położyły się spać. Niech odpoczną – następny tydzień miał być bardzo wyczerpujący.

 Pierwsze było zdobywanie Śnieżki. Pogoda nam dopisała, więc góra była zatłoczona jak galeria Victoria w niedzielę, ale bawiliśmy się przednio. Nie ma w końcu lepszego sposobu na integrację niż wspólny wysiłek fizyczny. Pytanie tylko, kto się z kim integrował? Odpowiedź co następuje jest oczywista: Polacy z Polakami, obywatele Deutschlandu – z Niemcami.

 Jak wcześniej uradziliśmy, wieczorem -w myśl aktywnego spędzania czasu- całą grupą spotkaliśmy się na bilardzie na Podzamczu, gdzie mogliśmy rozgrywać międzynarodowe mecze za pomocą kija i zestawu kul. Ale spokojnie – kije szły w ruch tylko do celów czysto sportowych!

 Dnia następnego, a był to poniedziałek, zebraliśmy się wszyscy w szkole, gdzie zostaliśmy przywitani przez pana dyrektora, a nasi niemieckojęzyczni przyjaciele zostali obdarowani pamiątkowymi stosami ulotek w ekologicznej torbie z logo naszej szkoły. Potem mieliśmy kilka godzin, by indywidualnie oprowadzić swoich podopiecznych po szkole. Tak jak większość, na początku skierowałam się do gabinetu pani Podkówki. Jej lekcja była dla Niemców o tyle atrakcyjna, że prowadzona w ich ojczystym języku – w końcu N2 zobowiązuje. Podczas ćwiczeń udało im się nawet odkryć i poprawić kilka archaizmów czających się w naszych książkach.

 Poza tym zobaczyli jeszcze wszystkie najważniejsze miejsca: klub, bibliotekę, toalety, salę gimnastyczną z jej wspaniałymi szatniami, nowiutką pracownię artystyczna oraz co ciekawsze gabinety (jak fizyczny i chemiczny). Udało mi się gości  zapoznać z moją klasą, która akurat czekała na spóźniającego się księdza przed lekcją religii. Ogólnie byli pod wrażeniem. Naprawdę. Wcale nie żartuję. Szczególnie wzbudziło ich ciekawość, po co nam tyle telewizorów, ale musieli przyznać, że elektronika bardzo ułatwia życie.

 Następnym punktem programu było zwiedzanie Wałbrzycha. Sami byliśmy bardzo zaskoczeni, ale tu naprawdę jest kilka miejsc wartych pokazania. Klaus – ichni nauczyciel biologii -zachwycał się starą zabudową przy Placu Magistrackim, a jego podopieczni cieszyli się z niskich cen w przyrynkowych sklepach. Byliśmy również w Książu, do którego, ku wielkiemu niezadowoleniu Niemców, musieliśmy dojść pieszo z przystanku 12. Faktycznie, było bardzo gorąco, ale przecież nie ma tego złego… Ja na przykład większość drogi rozmawiałam z Klausem, który wskazywał nam jadalne rośliny spotkane przy drodze i nazywał po angielsku śpiewające akurat ptaki.

 Na zakończenie dnia jeszcze wizyta w Szczawnie- Zdroju, potem wieczór filmowy u Agaty. Wtedy chyba udało nam się przełamać barierę językową na tyle, żeby móc swobodnie porozmawiać. Uczciwie muszę zaznaczyć, że problem leżał po ich stronie, bo to oni nie mówili zbyt dobrze po angielsku (mieli chyba nadzieję, że porozmawiamy w ich języku), ale wspólnie jakoś udawało im się wspierać na tyle, by tych kilka niezbędnych zdań sklecić, więc rozmowa się kleiła. O czym? W zasadzie o wszystkim i o niczym. To zupełnie normalni ludzie, też mają swoje zainteresowania, problemy szkolne i towarzyskie, a to świetna okazja, żeby dowiedzieć się czegoś o świecie, czego nie można wyczytać na Wikipedii.

 Na następny dzień - kontynuacja zwiedzania – tym razem do Krzyżowej.  Czemu tam? Mało ludzi zdaje sobie z tego sprawę, ale ogromny kompleks pałacowy, który się tam znajduje, prowadzony jest przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Niemieckiej, mogliśmy więc wysłuchać krwawych opowieści o Niemcach sprzeciwiających się Hitlerowi w czasach, kiedy mieliśmy ich wszystkich za bezwzględnych nazistów.

 Po naładowaniu się solidną dawką patriotycznych historii, zwiedziliśmy jeszcze Kościół Pokoju w Świdnicy i odprężyliśmy się w Galerii Victoria. Dla Niemców była to okazja, by kupić dużo tanich ubrań, choć różnice w cenach nie są już tak radykalne jak kiedyś. Rozdzieliliśmy się więc. Znów Polacy z Polakami, Niemcy z Niemcami.

 Gdy wszyscy byli już usatysfakcjonowani zakupowym szaleństwem, czekała nas kolejna atrakcja w postaci szkolnego musicalu „Metro”. Trzeba przyznać – Pani Podkówka ze swoją ekipą spisała się na medal. Niemcy byli pod ogromnym wrażeniem, my zresztą też.

 Wieczór ukoronowaliśmy, grając w kręgle przy hotelu Maria. Niemcy są o wiele bardziej podatni na zmęczenie niż my (ach, szkoła uodparnia!) więc zajechaliśmy ich do granic możliwości. Nic dziwnego, że w podróży do Krakowa, którą rozpoczęliśmy następnego dnia już o 5.30 (wstać trzeba więc było przed 4!) wszyscy spali. Dobrze, że jazda była długa, zdążyliśmy wypocząć i mieliśmy siły na samodzielne zwiedzanie krakowskiego rynku, który był pierwszym punktem programu. 

 Poza tym podczas naszej dwudniowej wyprawy zaliczyliśmy kopalnię soli w Wieliczce, zwiedzanie z przewodnikiem starego miasta i Kazimierza oraz obowiązkowy Wawel. Nic dodać, nic ująć, nie znam chyba osoby, która nie zachwyciłaby się Krakowem.

 W autobus powrotny wskoczyliśmy przed 15, pożegnalny wieczór przyszło więc nam spędzić w domu. Wpadł do nas Michał, zamieszkały w Mieroszowie uczestnik wymiany, ze swoim Niemcem, Konstantinem. Mieliśmy niesamowite szczęście, bo nasi podopieczni przyjaźnili się ze sobą, spędziliśmy więc miły wieczór grając w przeróżne gry, takie choćby jak osławione już w szkole „Prawo Dżungli” – Niemcy też bardzo je polubili i muszę powiedzieć, że, choć w angielskiej wersji językowej, załapali zasady dużo szybciej niż większość naszych rodaków, którym miałam okazję je tłumaczyć.

 Ostatniego dnia czekały nas już tylko pożegnania. Nie miałam okazji odwieźć dziewczyn na dworzec, bo wspólnie z Michałem mieliśmy do dyspozycji tylko jeden samochód z kierowcą, czyli 4 miejsca na 3 Niemców i jednego Polaka. Pojechał Michał, ja wyściskałam wszystkich pod domem.

 Jako słowo podsumowania, mogę powiedzieć tylko, że mimo wszystkich barier kulturowych i językowych, spędziliśmy razem naprawdę świetny czas. Pozostało nam mnóstwo wspomnień z obu części wymiany, zdjęć, które nie pozwolą nam o nich zapomnieć i kto wie? Może jeszcze kiedyś się spotkamy…?

 Zachęcam więc wszystkich potencjalnych wymianowiczów! Nie wahajcie się, bo ta wymiana to naprawdę świetne 2 tygodnie, które wpiszą się na stałe do waszego życia, a jedyne, czym ryzykujecie, to zyskanie nowych, międzynarodowych przyjaciół. Choć nie tylko – ja poznałam przy okazji dużo świetnych ludzi z naszej szkoły :)

 

Karolina Polańska, kl IIA

 

Galeria: Współpraca z zagranicą

Opublikował: 
Powrót do poprzedniej strony »
Projekt "Zwiększenie wykorzystania e-usług publicznych w gminie Wałbrzych"
Stworzenie i wdrożenie systemu dziennika elektronicznego (E-SZKOŁA):
szkoły otrzymają jednolite oprogramowanie i infrastrukturę sieciową - elektroniczne dzienniki, a nauczyciele laptopy, w tym laptopy łaczące funkcje laptopa i tabletu umożliwiajacych dostęp do szkolnego systemu poza szkołą, np. dla nauczycieli wychowania fizycznego
×

Wyszukaj w serwisie

×

Zapisz się do newslettera